Karol Boromeusz – Karol Goc, rok V.

2010_parafia_260_boromeusz2

Szesnasty wiek nie był dla Kościoła katolickiego czasem łatwym. Można się zżymać na rozpoczętą przez Lutra reformację, ale cała sytuacja nie była tak czarno ? biała, jakbyśmy chcieli ją widzieć. I choć nie lubię gdybania, to w alternatywnej wersji historii wiele rzeczy dobrych dla Kościoła mogłoby nie powstać, lub zostałyby wdrożone z opóźnieniem.

Gość z garbatym nosem, w dziwnej czerwonej czapce ? no fajnie, pomyślałem sobie, gdy pierwszy raz na poważnie zastanawiałem się nad postacią mojego chrzcielnego patrona. O ile „Karol” jeszcze mogłem dość prosto zrozumieć ? imię to nie należy do najrzadszych ? to już „Boromeusz” było dla mnie czymś zupełnie nieznanym. By dowiedzieć się czegoś o świętym, który miał wycisnąć swego rodzaju piętno na moim życiu, musiałem trochę pogrzebać w książkach (Internet dopiero zaczynał raczkować). W taki oto sposób zaczynałem się stopniowo identyfikować z tą postacią.

Stawiając różnorodność przed jednolitością, jednostkę nad grupą(nie negując oczywiście idei poświęcania się dla innych i konieczności istnienia pewnej dyscypliny), mój wzrok przyciągały zwykle postacie wyraziste, ludzie z krwi i kości. Kimś takim był na pewno św. Karol Boromeusz. Dobrze znał on swoje słabości ? w końcu pisze się, że jego symbolem była pokora. Nie przeszkodziło mu to jednak w wyznaczaniu sobie celów ambitnych, ale na miarę własnych możliwości. Potrafił również wykorzystać swoje mocne strony, a w pewnych wypadkach pomagały mu ?prawda czasem może być wstydliwa ? rodzinne koneksje. Widocznie takie były Boże plany (dość wspomnieć co usłyszałem na jednym z wykładów z zakresu historii Kościoła: mój patron to najlepszy owoc dawnego nepotyzmu).

Trwanie przez całe życie u boku jednej osoby ? czy to małżonka, czy przyjaciela, czy świętego patrona ? choć tak pełne uroku, nie zawsze jest czymś ciekawym. Tylko czy to wrażenia estetyczne mają o wszystkim decydować? Z tego właśnie powodu najbardziej odpowiadającym mi słowem na określenie mych relacji z kimś innym było wzajemne towarzyszenie sobie na drodze powołania. Mało spektakularne, ale konsekwentne. Bardziej w ciszy, niż w hałasie. Słuchanie, a nie mówienie. Zwykle mi to wystarczało i nadal wystarcza ? ze strony św. Karola nigdy nie spodziewałem się fajerwerków.

Bardziej podoba mi się jego postać w charakterze znaku. Mówi się, że słowa uczą a przykłady pociągają i, mimo tego, że Boromeuszowi nie brakowało nigdy słów, to bardziej przemawia do mnie jako święty na trudne czasy. Wbrew oporowi oraz niechęci niektórych środowisk był zdecydowany dokonać pewnych zmian i tego, co sobie obiecał, dotrzymał. Każdą zmianę wypada zacząć od siebie ? jest to tak zwana oczywista oczywistość. Także w tym aspekcie lubię świętego Karola. Potrafił zrezygnować chociażby z bogactwa, co przyszło mu tym trudniej, że w młodości poznał jego smak. Potrafił zrezygnować z dobrej opinii, co dla szlacheckich rodów zawsze było w cenie. Potrafił wreszcie zrezygnować z wygodnych układów i wzajemnego poklepywania się po plecach.

Co otrzymał w zamian? Szacunek i pamięć potomnych, ponieważ jego bezkompromisowość dotyczyła przede wszystkim pełnienia dobra (w tym dzieł miłosierdzia ? potrafił ze swego bogactwa zrobić użytek). I o ile postacie jego wrogów okryła mgła zapomnienia, to pamięć o świętym Karolu Boromeuszu trwa nadal. Mając takiego patrona można nie przejmować się przeciwnościami.

Święty Karolu dziękuję Ci za Twoją osobę, otwierającą me oczy na tak wiele rzeczy i towarzyszącą mi w życiu! Amen.

kl. Karol Goc ? rok V